Polska liderka światowego rankingu broniła w Kalifornii tytułu wywalczonego przed rokiem. Porażka oznacza, że straciła szansę, by pójść w ślady słynnej Martiny Navratilovej, której jako jedynej udała się ta sztuka od 1989 roku, kiedy w Indian Wells zaczęły rywalizować tenisistki.
Już początek spotkania wskazywał, że 21-letnią raszyniankę czeka w piątek bardzo trudne zadanie. Urodzona w Moskwie, ale reprezentująca od 2019 roku Kazachstan przeciwniczka narzucała swoje warunki, mocnymi, dokładnymi uderzeniami pod końcową linię zmuszała do defensywy i nie pozwalała na przejęcie inicjatywy. A gdy już pojawiały się kłopoty, to w sukurs przychodził jej serwis, z którego wiedziała, jak zrobić pożytek.
Szybko zrobiło się 3:0 dla Rybakiny, która uderzeniami z głębi kortu punktowała podopieczną trenera Tomasza Wiktorowskiego niczym wytrawny bokser. Z drugiej strony Świątek brakowało w niektórych wymianach precyzji i spokoju.
Porażka 2:6 w pierwszej partii, jak i przebieg gry pozwalały jeszcze mieć nadzieję na odwrócenie losów meczu. Początek drugiego seta odarł jednak ze złudzeń sympatyków polskiej tenisistki, jak i chyba ją samą.
Nie znalazła ona bowiem argumentów, by dobrać się do skóry dobrze dysponowanej rywalce, coraz częściej za to sprawiała wrażenie bezradnej i pogodzonej z losem. Szybko zrobiło się 0:4, a w tym okresie Świątek wygrała tylko sześć z 24 rozegranych punktów. W kolejnej rozgrywce podjęła walkę, miała nawet szansę na przełamanie, ale na tablicy wyników pokazało się 0:5. Był to siódmy z rzędu gem wygrany przez mistrzynię ubiegłorocznego Wimbledonu.
W kolejnym Polka, która przed rokiem nie miała sobie równych zarówno w turnieju Indian Wells, jak i rozgrywanej tuż po nim imprezie w Miami, obroniła dwa meczbole i następnie po raz pierwszy w meczu przełamała rywalkę. Z większą swobodą i energią zagrała dopiero wtedy, gdy nie miała już nic do stracenia.
Kolejny gem - przy stanie 2:5 i jej podaniu - to powrót do tego, co miało miejsce wcześniej i reprezentantka Kazachstanu przypieczętowała sukces po 76 minutach gry.
Rybakina posłała siedem asów, Polka - jednego, a obie popełniły po dwa podwójne błędy serwisowe. O przewadze triumfatorki w tym elemencie świadczy też, że - choć rzadziej trafiała - to na swoją korzyść rozstrzygnęła 82 proc. akcji po pierwszym podaniu, wobec 43 proc. Świątek, która też nie obroniła żadnego z pięciu break pointów i łącznie wygrała 37 z 99 rozegranych punktów.
"To było jedno z moich najlepszych spotkań w tym sezonie" - przyznała tuż po zwycięstwie Rybakina, ale jej ocena nie oddaje do końca przebiegu pojedynku, gdyż Polka nie przypominała tenisistki z wcześniejszych meczów w tych zawodach.
Rybakina potwierdziła, że jest tenisistką, która "nie leży" Świątek. W tym sezonie pokonała Polkę już po raz trzeci - jeszcze w grudniu oddała jej również tylko cztery gemy w imprezie pokazowej w Dubaju, a następnie wyeliminowała ją w 1/8 finału wielkoszlemowego Australian Open w Melbourne, gdzie też wygrała w dwóch setach, ale pojedynek był bardziej wyrównany niż w Kalifornii.
Jedyne zwycięstwo Polka odniosła w 2021 roku w ćwierćfinale halowego turnieju w Ostrawie.
Rywalką Rybakiny w niedzielnym finale będzie druga w klasyfikacji WTA Aryna Sabalenka. Białorusinka w półfinale nie dała szans ubiegłorocznej finalistce, Greczynce Marii Sakkari, wygrywając 6:2, 6:3.
W niedzielę dojdzie zatem do powtórki decydującego pojedynku Australian Open, w którym górą była Sabalenka, mająca w tym roku bilans meczów 17-1.
Świątek w Indian Wells straciła ponad 600 punktów rankingowych, ale w poniedziałek rozpocznie 51. tydzień na pozycji liderki listy WTA. Jej przewaga nad Sabalenką, która w zeszłym roku odpadła tutaj już w drugiej rundzie, stopnieje - w przypadku końcowego triumfu Białorusinki - do niespełna 3000 punktów.
Rybakina na pewno zamelduje się na siódmym bądź ósmym miejscu i będzie najwyżej w karierze. Jej pozycja byłaby jeszcze lepsza, jednak za ubiegłoroczny Wimbledon, który wygrała, nie były przyznawane punkty ze względu na niedopuszczenie do rywalizacji tenisistów z Rosji i Białorusi. (PAP)
pp/